Mój ukochany syn do 25 roku życia mieszkał z nami na wsi. Ja i jego ojciec jesteśmy właściwie z miasta, ale przeprowadziliśmy się na wieś z dala od zgiełku, do prostego życia. Kuba oczywiście skończył studia i jest teraz programistą, bardzo dobrze zarabia.
Od dzieciństwa staraliśmy się dać mu całą naszą miłość, ponieważ jest naszym jedynakiem. Dobrze traktowaliśmy jego przyjaciół, rozumieliśmy, gdy robił coś niegrzecznego i psotnego. W młodym wieku dostał komputer, odtwarzacz i konsole do gier. Nie trzeba dodawać, że zawsze był na pierwszym miejscu pod względem popularności.
Mój mąż i ja prowadziliśmy farmę bardziej dla duszy niż dla pieniędzy. Pieniądze przynosił biznes, Władek często wyjeżdżał w podróże służbowe, przywoził towary z zagranicy. Kochał naszego małego synka, zawsze, kiedy przyjeżdżał, to się z nim bawił i rozpieszczał go. Lubił też nasze powolne, wiejskie życie: zbierał owoce, łowił ryby, opiekował się zwierzętami. W związku z tym w domu zawsze mieliśmy najlepsze jedzenie, bo własne. To jedna z największych zalet życia na wsi.
Mleko, świeże mięso, twaróg, owoce i warzywa bez chemii. A kiedy kupiliśmy szybkowar i zaczęliśmy robić konserwy... Piwnica zapełniła się błyskawicznie. Nasz syn rósł i rozwijał się. Ludzie z miasta, oczywiście, zawsze byli niezadowoleni i nazywali go pucołowatym, zuchwałym, ale to są dzieci, w takim wieku tak się do siebie odzywają, żeby pokazać, kto tu rządzi.
Kuba był trochę zakompleksiony przez to, ale szybko mu przeszło, ponieważ przenieśliśmy go do dobrej szkoły, gdzie takie "żarty" zostały stłumione u podstaw.
Skończył szkołę, potem studia. Owszem, mieszkał wtedy w akademiku, ale często dawaliśmy mu jedzenie. Po studiach wrócił do nas, bo miał możliwość pracy zdalnej. Swoją drogą, w międzynarodowej firmie!
Potem znalazł dziewczynę i przeprowadził się do jej mieszkania w mieście. Małżeństwo, ciąża i proszę bardzo, nowa rola w życiu. Podoba mi się synowa. Piękna, wysoka, z charakterem. Dopiero od niedawna mam do niej ogromne pretensje.
Moje dzieci postanowiły rozbudować mieszkanie i kupili mieszkanie piętro wyżej. Chcą z tego zrobić dwupoziomowe mieszkanie, a to dużo czasu, pieniędzy i pracy. Mój syn zatrudnił ekipę robotników, na początku nawet myślał, że pomoże mężczyznom, ale okazało się, że to dla nich obciążenie.
Cóż, dla mnie to nawet lepiej. Teraz cała rodzina jest razem, nawet mój ulubiony wnuk, będziemy mieszkać pod jednym dachem przez kilka miesięcy. Tak sobie wtedy pomyślałam. Pierwszego dnia synowa wyjęła całe jedzenie z lodówki i zrobiła półki z jakąś prozdrowotną owsianką, jagodami, twarożkiem i innymi takimi.
Z naszego zostawiła tylko kurczaka, mleko, kilka jajek. Powiedziała, że w ich rodzinie nie je się niezdrowego jedzenia, a ona nie chce, żeby kotlety i makaron niepotrzebnie ich kusiły. Już wcześniej zauważyliśmy z mężem, że Kubuś schudł, ale przypisywaliśmy to temu, że zaczął chodzić na siłownię. A tu proszę, zagadka rozwiązana.
Cóż, przez pierwsze kilka dni gotowałam na parze mięso i ziemniaki. Moja synowa surowo zabroniła Kubie ich jeść, ponieważ "kotlety są wieprzowe, a więc tłuste". Potem smażyłam kurczaka, który jest trochę dietetyczny. A do tego domowe rzeczy: grzybki, ogórki, papryka konserwowa. Wszystko poszło do kosza.
Kurczaka to za mocno wysmażyłam, nie da się tego jeść, a reszta jest pełna octu i soli, to bardzo niebezpieczne dla żołądka i jelit. Jedliśmy to wszystko z mężem i jakoś wyglądaliśmy normalnie jak na nasz wiek. Teraz zaczęłam zauważać, że synowa to bardzo chuda jest.
A jej charakter, jak teraz zdałam sobie sprawę, nie jest surowy, ale po prostu rozdrażniony, najwyraźniej z powodu niedożywienia. Ale ja jestem mamą. Synowa oczywiście nie siedzi w domu cały czas. Chodzi pobiegać po lesie, jeździ na rowerze, czasem robi wypady do miasta w interesach. I dobrze.
Ponieważ w tym czasie mam czas na smażenie jajek ze skwarkami, pierogi, gulasz. Mogę nakarmić moich mężczyzn. Wnuczek jeszcze nie je takich posiłków, więc nie wie co go czeka. Kila tygodni później już było widać, że policzki u syna znów nabrały kształtów, a nie jakieś wgłębienia. Od razu widać, że jest zdrowszy. To dobrze.
Przetrwamy tak kilka miesięcy. A potem co? Będziemy musieli albo sami jeździć do miasta, albo wysyłać paczki pod osłoną nocy, jak w książkach szpiegowskich. Ale jakie mam wyjście? To "zdrowe" jedzenie tak naprawdę wcale nie jest zdrowe. Ono tylko wyszczupla i psuje humor wszystkim naokoło.
Myślę, że może jest po prostu zestresowana tym, że nie wróciła do swojej dawnej wagi po ciąży i teraz po prostu odbija to sobie na wszystkich, nie sądzicie?