Po latach ciszy dostałam wiadomość na Messengerze. Był zwykły wieczór, siedziałam przy kuchennym stole z herbatą i bezmyślnie przewijałam ekran telefonu. Wiadomości od znajomych, reklamy, zdjęcia dzieci znajomych z wakacji - wszystko, co ogląda się jednym okiem.

Aż nagle w prawym górnym rogu mignęło powiadomienie. Imię, które znałam aż za dobrze, a którego nie widziałam od dekad. Serce na chwilę stanęło. Kliknęłam, a wtedy zobaczyłam jedno zdanie: “Pamiętasz jeszcze lato 1984?”.

Kubek z herbatą drgnął w mojej dłoni, a ciepły płyn wylał się na obrus. Nie zwróciłam na to uwagi. Przez głowę przebiegły mi obrazy, które od dawna były zamknięte gdzieś w zakamarkach pamięci: zapach mokrej trawy po burzy, gwar wieczorów spędzanych przy jeziorze, czyjeś spojrzenie, które paliło mocniej niż lipcowe słońce. Rok 1984. Rok, o którym nigdy nie mówiłam głośno, a który wracał do mnie w snach, w muzyce z radia, w zapachu pewnych perfum mijanej kobiety.

Patrzyłam na ekran i nie mogłam uwierzyć, że to właśnie on napisał. Nie widziałam go od tylu lat. Tamtego lata, które zakończyło się nagle i brutalnie, jak ucięta taśma filmowa. On po prostu zniknął, a ja zostałam sama z obietnicami, które przestały mieć sens. Potem przyszły studia, praca, małżeństwo, dzieci. Nauczyłam się o nim nie myśleć. A raczej - udawać, że nie myślę.

Przez chwilę wahałam się, czy w ogóle otworzyć rozmowę. Przecież mogłam udawać, że nie zauważyłam wiadomości. Ale słowa już we mnie pracowały. “Pamiętasz jeszcze lato 1984?” - to nie było zwykłe “cześć” czy “co u ciebie”. To było wywołanie zaklęcia, które otwiera drzwi do przeszłości.

Zamiast odpowiedzieć, odłożyłam telefon i zaczęłam chodzić po mieszkaniu. Niby wszystko było takie samo: szafka z filiżankami, telewizor mrugający w tle, zdjęcia wnuków na półce. Ale ja nagle poczułam się znowu jak ta dziewczyna z 1984 roku - z sercem bijącym tak szybko, że brakowało tchu.

Tamte wakacje były inne niż wszystkie. Miałam wtedy dziewiętnaście lat, on - trochę więcej. Spotykaliśmy się nad jeziorem, rozmawialiśmy do późna, obiecywaliśmy sobie, że świat jest nasz.

Pamiętam jego dłonie pachnące dymem z ogniska i spojrzenie, które mówiło wszystko, czego nie potrafił ubrać w słowa. A potem nagle go nie było. Mówiono różne rzeczy: że wyjechał za granicę, że uciekł przed obowiązkami, że coś się stało w jego rodzinie. Nigdy się nie dowiedziałam.

Teraz, po tylu latach, napisał jedno zdanie i odżyło we mnie wszystko. Zastanawiałam się, czego chce. Czy to tylko gest nostalgii? Czy próba powrotu do czegoś, co już nie istnieje? A może po prostu samotność, która każe ludziom szukać dawnych znajomych w internecie?

Nie spałam całą noc. Czytałam to zdanie w kółko, jakby w nim kryła się ukryta wiadomość. Odpowiedzieć czy nie? A jeśli odpowiem, czy nie naruszę tego, co mam teraz - mojego życia, mojej rodziny? Bo przecież dziś jestem kimś zupełnie innym niż tamta dziewczyna. A jednocześnie… ona wciąż we mnie żyje.

Następnego dnia odważyłam się otworzyć profil nadawcy. Zdjęcie - starszy mężczyzna, włosy siwe, twarz poorana zmarszczkami. Ale oczy… te same. Patrzyłam i czułam, że czas naprawdę jest tylko złudzeniem.

Zanim kliknęłam “odpowiedz”, przeszło mi przez myśl, że może lepiej zostawić wszystko tak, jak jest. Nie rozdrapywać ran. Ale ciekawość była silniejsza niż rozsądek. Wpisałam: “Pamiętam.” I wysłałam.

Minęły godziny, a odpowiedzi nie było. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam. Może nie powinnam była nic pisać. Może to był test, może on sam chciał tylko sprawdzić, czy jeszcze żyję, czy jeszcze pamiętam.

Dopiero późnym wieczorem pojawiła się kolejna wiadomość. Krótka, urwana, jakby napisana w pośpiechu: “Muszę ci coś wyjaśnić. Spotkajmy się.”

Siedziałam z telefonem w dłoni, a w głowie miałam setki scenariuszy. Co on chce wyjaśnić po tylu latach? Dlaczego teraz, kiedy wszystko wydawało się poukładane? I czy ja naprawdę jestem gotowa na to spotkanie?

Długo zwlekałam z odpowiedzią. W końcu napisałam: “Dobrze. Spotkajmy się.” Umówiliśmy się w kawiarni na obrzeżach miasta, gdzie nikt nie miał nas zobaczyć. Gdy weszłam, siedział już przy stoliku. Starszy, posiwiały, ale w oczach wciąż ten sam błysk.

Na początku rozmowa była sztywna, wymienialiśmy zdawkowe uprzejmości. Wreszcie odważyłam się zapytać:

- Dlaczego wtedy zniknąłeś?

Zamilkł na dłuższą chwilę, patrząc w okno. Wreszcie powiedział:

- Byłem młody. Głupi. Przestraszyłem się odpowiedzialności, uczuć, ciebie. Uciekłem, bo wydawało mi się, że tak będzie łatwiej. Dziś wiem, że to był największy błąd mojego życia. Ale nie chcę cię ranić powrotem do tamtych wspomnień. Lepiej nie rozdrapywać ran.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale wtedy pochylił się i dodał:

- Dlatego piszę teraz. Nie po to, by tłumaczyć przeszłość. Chcę zapytać, czy możemy spróbować jeszcze raz. Tu i teraz. Bez tamtych win, bez wyjaśnień.

Słowa zawisły między nami. Patrzyłam na niego i nagle poczułam, jak w sercu odżywa coś, co myślałam, że dawno już umarło. Uśmiech, którego się bałam, bo przypominał mi dziewiętnastoletnią mnie. Ciepło w żołądku, drżenie dłoni.

Rozmawialiśmy jeszcze godzinami - o życiu, o dzieciach, o tym, co straciliśmy i czego już nie odzyskamy. A jednak kiedy żegnaliśmy się, miałam wrażenie, że świat znowu stanął w miejscu, tak jak wtedy, latem 1984.

Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Telefon leżał na stole, a w głowie pulsowało jego zdanie: “Możemy spróbować jeszcze raz.” Wiedziałam, że jeśli się zgodzę, mogę obudzić w sobie wszystko, czego tak długo pilnowałam, by nie bolało. Wiedziałam też, że jeśli odmówię - może już nigdy nie poczuję tego, co właśnie wróciło.

Ale jeszcze bardziej niż samotności boję się tego, że on znów odejdzie. Że obieca, rozpali nadzieję, a potem po raz drugi zostawi mnie w pustce. A taki ból mógłby być gorszy niż tamten, sprzed lat.

I dlatego wciąż siedzę, waham się i nie wiem: zacząć wszystko od nowa czy pozwolić przeszłości pozostać w roku 1984. Bo jeśli popełnię błąd, tym razem już naprawdę mogę nie mieć siły, żeby się podnieść.