Mąż wyjechał służbowo do Poznania. Powiedział, że konferencja, że ważne spotkania, że wróci za trzy dni, zmęczony, ale zadowolony, bo może uda się coś nowego dla firmy załatwić. Spakował koszulę, garnitur, komputer służbowy.
Pocałował mnie w czoło, jak zwykle, gdy się spieszył. "Dbaj o siebie" - rzucił jeszcze w progu. Drzwi zatrzasnęły się, a ja wróciłam do kuchni, czując dziwną pustkę, której nie potrafiłam nazwać.
Wieczorem, przy herbacie, włączyłam Facebooka. Bezmyślne przewijanie, zdjęcia znajomych, przepisy, reklamy. I nagle coś, co sprawiło, że serce zamarło mi w piersi. Jego twarz. Mój mąż. Uśmiechnięty, rozluźniony.
A obok niego kobieta. Ich ramiona oplecione wokół siebie, twarze zbyt blisko, spojrzenia zbyt wymowne. Zdjęcie podpisane: „Wspaniały wieczór w najlepszym towarzystwie!". Udostępnione przez nią, nie przez niego.
Patrzyłam na ekran i nie mogłam uwierzyć. To musiała być pomyłka. Może to koleżanka z pracy, może to sytuacja wyrwana z kontekstu. Ale im dłużej wpatrywałam się w ich twarze, tym mocniej czułam, że to coś więcej. Nie wyglądał jak ktoś przypadkiem złapany do zdjęcia. Wyglądał jak mężczyzna, który od dawna zna tę kobietę i dobrze się czuje w jej objęciach.
Noc była koszmarem. Leżałam na łóżku, obracając telefon w dłoniach, powiększając to zdjęcie, analizując każdy szczegół. Jej dłonie na jego ramieniu, jego uśmiech szerszy niż ten, który widuję od lat. W tle stolik z kieliszkami, świece. To nie była sala konferencyjna, to nie był hotelowy bar dla całej grupy pracowników. To wyglądało jak kolacja we dwoje.
Nazajutrz zadzwoniłam do niego. Głos miał spokojny, nawet trochę zmęczony. "Jak tam konferencja?" - spytałam, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie. "Dobrze, intensywnie, ale owocnie" - odpowiedział. "Wieczorem integracja, ale jutro już wracam". Nie wspomniał o niej. Nie wspomniał o kolacji. Nie wspomniał o zdjęciu.
Kilka dni chodziłam jak cień. Z jednej strony chciałam rzucić mu w twarz to, co widziałam. Z drugiej - bałam się usłyszeć prawdę. Bo co, jeśli powie, że to coś więcej niż przyjaźń? Że już od dawna spotykają się poza pracą? Że wszystko, co mieliśmy przez te lata, było tylko fasadą?
Wrócił w niedzielę. Przywiózł kwiaty, jakby wiedział, że musi przykryć jakiś cień. Przytulił mnie, pocałował. Pachniał perfumami, których nie używa na co dzień. Uśmiechał się, ale jego oczy jakby czegoś pilnowały - czytaj: mojej reakcji. Nie zapytałam. Nie chciałam psuć tej chwili. Albo nie miałam odwagi.
Ale zdjęcie nie znikało z mojej głowy. Pokazałam je koleżance, niby przypadkiem, niby pytając, co o tym sądzi. Spojrzała na mnie i powiedziała wprost: "To nie wygląda jak służbowe spotkanie".
Od tamtej pory każde jego wyjście stało się dla mnie pretekstem do podejrzeń. Kiedy spóźniał się do domu - myślałam o niej. Kiedy odpisywał krótko na SMS-a - wyobrażałam sobie, że siedzi obok niej. Kiedy mówił "dobranoc" zbyt szybko, serce ściskało mi się ze strachu.
W końcu zebrałam się na odwagę. Przy kolacji powiedziałam: "Widziałam twoje zdjęcie na Facebooku". Zamarł. Widelec zatrzymał się w pół drogi. "Jakie zdjęcie?" - spytał zbyt szybko. "To, na którym jesteście razem. Przytuleni."
Cisza. Długa, gęsta, nie do zniesienia. Potem westchnął. "To koleżanka z pracy. Mieliśmy wspólny projekt, spotkaliśmy się po konferencji. Tylko tyle".
"Przytuleni? Tylko tyle?" - zapytałam drżącym głosem.
Patrzył na mnie długo, jakby próbował zdecydować, ile prawdy mi podać. "Może wyglądało to inaczej niż było. Może nie powinienem… Ale naprawdę nic się nie wydarzyło" - powiedział.
Nie wiem, czy mu wierzyć. Nie wiem, czy można ufać słowom, kiedy obraz wciąż mam przed oczami.
Od tamtej rozmowy mijają tygodnie. Staramy się żyć normalnie. On częściej zagaduje, dopytuje o moje samopoczucie, jakby chciał coś naprawić. Ja uśmiecham się, odpowiadam, ale w środku wciąż siedzi we mnie obraz z Facebooka. Ich ramiona, jego uśmiech - coś, czego nie potrafię wymazać.
Czasem myślę, że powinnam uwierzyć. Że to naprawdę była tylko niezręczność, niewinny gest, źle uchwycony przez aparat. Ale innym razem ogarnia mnie strach: jeśli mu zaufam, a okaże się, że to jednak coś więcej, wtedy ból będzie nie do zniesienia. Jedna zdrada potrafi zburzyć całe życie, ale druga - jeśli pozwolę jej się wydarzyć - może zniszczyć mnie do końca.
Siedzę więc wieczorem w salonie, patrzę na niego, kiedy czyta gazetę, a we mnie toczą się dwa głosy. Jeden mówi: "Daj mu szansę, nie niszcz małżeństwa przez jedno zdjęcie". Drugi szepcze: "Nie bądź naiwna, przygotuj się na najgorsze".
I tak tkwię między tymi głosami, nie wiedząc, czy bronić tego, co jeszcze mamy, czy uciekać, zanim runie wszystko.
Może najtrudniejsze wcale nie jest dowiedzieć się prawdy. Może najtrudniejsze jest zdecydować, czy naprawdę chcę ją poznać.