Poznałam mężczyznę i on zaproponował zamieszkać razem. Mam 59 lat, z czego 15 lat byłam rozwiedziona i nie mieszkałam z nikim w tym czasie. Wtedy zdecydowałam się na to, ponieważ mężczyzna wydawał mi się porządnym człowiekiem.

Postanowiliśmy zamieszkać w moim mieszkaniu, gdyż czułam się bardziej komfortowo, a on nie stawiał większych oporów.

Zaczęliśmy mieszkać razem, na początku wszystko było w porządku, ale potem zaczął się prawdziwy koszmar. Pracowałam na produkcji, miałam zwyczajny grafik. Mój ukochany pracował dla siebie, mógł przychodzić i wychodzić kiedy tylko chciał. W weekendy zazwyczaj gotowałam i jednocześnie sprzątałam. W pozostałe dni po prostu nie miałam czasu.

Gotowałam zazwyczaj na cały tydzień. Zdarzało się, że wracając z pracy nie tylko cały zlew był pełen brudnych naczyń, ale nawet nie było jedzenia. Jak coś powiem, to się na mnie obraża. Zaczęłam więcej milczeć.

Poprosiłam go kiedyś o posprzątanie, ale powiedział, że to zadanie dla kobiety i nic nie będzie robił. Co prawda, pewnego razu wróciłam do domu i wyglądało na to, że trochę sprzątał. Posprzątał tylko w miejscach, które od razu wrzucały się w oczy. Odkurzył tylko na środku pokoju, nie zawracał sobie głowy schylaniem się, by odkurzyć pod kanapą. Kurz wycierał również tylko dookoła przedmiotów.

Niektórzy powiedzieliby, że przesadzam, mężczyzna sprząta jak może, a ja się czepiam. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, po co mi on. Ciągle coś robię. Najpierw idę do pracy, później sprzątam w domu i nie tylko. To tak, jak bycie niewolnikiem. Wolałabym być sama.

Cała zdenerwowana, nie mogłam mu nic powiedzieć. Potem nadszedł moment i wszystko mu powiedziałam. Jak myślicie, co mi odpowiedział? Powiedział, że nie jest gospodarzem, tylko gościem. Nie będzie nic inwestował w moje mieszkanie, a ja muszę dbać o to, żeby był nakarmiony i zadowolony - tak jak gość w hotelu.

Mieszkaliśmy razem tylko przez dwa tygodnie, ale wystarczyło mi to do końca życia - nie potrzebuję już nikogo.

Główne zdjęcie: kakao.im