Na początku pomyślałam, że to zwykła pomyłka. Zajrzałam do skrzynki, wyjąłam rachunki, ulotki, reklamę pizzy. Wśród nich cienka kartka, jakby faktura. Otworzyłam ją w kuchni, jeszcze w kurtce. "Potwierdzamy realizację zamówienia - Bukiet Różany, 15 sztuk, biała wstążka, dedykacja: ‘Za wczoraj. Nie mogę się doczekać jutra’".
Czytałam kilka razy, aż litery zaczęły tańczyć przed oczami. Nie zamawiałam żadnego bukietu. Nie dostałam żadnych róż. Ale w polu "płatnik" widniało nazwisko mojego męża.
Najpierw poczułam pustkę, dopiero potem wściekłość. Nie szukałam wymówek. To nie wyglądało na prezent dla klientki ani na kwiaty dla matki. Ktoś dostał piętnaście róż z dedykacją, a ja - zwykły papierek w skrzynce.
Wieczorem, kiedy wrócił, rzuciłam mu fakturę na stół. Zbladł. Nawet nie próbował grać zaskoczonego. "To nie tak" - zaczął, ale nie dałam mu dokończyć. "Więc jak? Bo tu stoi czarno na białym twoje nazwisko. I kwiaty, które poszły do kogoś innego. Nie do mnie."
Kłóciliśmy się godzinami. On coś bełkotał o koleżance, o błędzie, o tym, że to nic nie znaczyło. Ja krzyczałam, że wszystko znaczy, że każdy kwiat, każdy paragon to cegła, którą wyjmował z naszego domu. W końcu powiedziałam: "Pakuj się".
Nie protestował. W milczeniu włożył rzeczy do walizki, a ja patrzyłam, jak wyjmuje swoje koszule z szafy, jakby wyciągał z niej całe moje życie. Trzasnęły drzwi. Zostałam sama.
Pierwsze tygodnie były piekłem. Cisza w mieszkaniu bolała bardziej niż krzyk. Ale potem powoli zaczęłam oddychać. Spotykałam się z koleżankami, kupiłam nową pościel, zmieniłam fryzurę. Po raz pierwszy od lat pomyślałam, że żyję dla siebie.
Minęło pół roku. I nagle pewnego wieczoru usłyszałam znajomy dzwonek do drzwi. Stał tam on. Chudszy, z podkrążonymi oczami, w rękach siatka z zakupami, jakby wracał z codziennego spaceru. "Mogę wejść?" - zapytał.
Usiedliśmy w kuchni. Mówił, że się pomylił, że to był najgłupszy błąd życia, że kobieta, do której chodził, już dawno nie ma znaczenia. "Próbowałem żyć bez ciebie i bez tego domu, ale się nie da. Daj mi drugą szansę."
Patrzyłam na niego i czułam, jak we mnie walczą dwie siły. Jedna mówiła: wyrzucił cię z własnego życia jednym podpisem pod zamówieniem kwiatów. Druga szeptała: znasz go od lat, razem przeżyliście tyle, może zasługuje na to, by raz jeszcze spróbować.
Nie odpowiedziałam od razu. Podałam mu herbatę, a on trzymał kubek oburącz, jakby ogrzewał się po bardzo długiej zimie. Patrzył na mnie tak, jak nie patrzył od lat - z niepewnością, pokorą, strachem. I nagle poczułam, że moje serce, choć poranione, wciąż bije dla niego.
- Zostań - powiedziałam cicho. - Ale pamiętaj, że drugiej szansy już nie będzie.
Widziałam, jak w jego oczach pojawiła się ulga. Skinął głową i obiecał, że mnie nie zawiedzie.
Tej nocy zasnął obok mnie, a ja długo patrzyłam w ciemność, nasłuchując jego oddechu. Czułam ciepło, które wróciło do łóżka, i jednocześnie niepokój - bo wiedziałam, że jeśli kiedyś jeszcze raz mnie zdradzi, nie będę miała już siły wstać z tego upadku.
Ale postanowiłam spróbować. Bo czasem miłość to nie tylko szczęście - to także ryzyko.