Mąż powiedział, że musi zostać dłużej w pracy. Wzruszyłam ramionami - nic nowego, ostatnio często wracał późno, tłumacząc się obowiązkami.

Zrobiłam kolację, obejrzałam wiadomości, a potem, kiedy zaczęło mi się nudzić, postanowiłam pojechać do sklepu po brakujące rzeczy na śniadanie. Była już noc, ulice prawie puste, a ja jechałam swoim starym samochodem, nucąc pod nosem. I wtedy go zobaczyłam.

Na rogu naszej dzielnicy stał jego samochód. Ten sam, który znałam na pamięć - rysy na drzwiach, naklejka z tyłu. Zdziwiłam się, bo przecież miał być "w pracy". Zatrzymałam się kawałek dalej i rozejrzałam.

I wtedy poczułam, jak serce wali mi jak młot: auto zaparkowane było dokładnie pod domem naszej wspólnej znajomej - tej samej, z którą spotykaliśmy się na urodzinach, grillach i przyjęciach. Kobiety, którą znałam od lat.

Przez chwilę siedziałam bez ruchu. Myśli kotłowały się w głowie: przypadek? Może odwiózł coś, może pomaga w czymś, może to tylko zbieg okoliczności. Ale późna pora, zgaszone światła w jej domu, jedno zapalone w sypialni… wszystko zaczęło układać się w obraz, którego nie chciałam zobaczyć.

Nie wysiadłam z auta. Nie podeszłam, nie zadzwoniłam. Pojechałam do sklepu, ale już niczego nie kupiłam. Wracałam do domu z dreszczem na plecach i pustką w głowie.

W kuchni zapaliłam światło i patrzyłam na zegar. Minuty mijały, a jego wciąż nie było. O pierwszej w nocy usłyszałam klucz w zamku. wszedł spokojny, jakby wracał z naprawdę ciężkiej zmiany w pracy.

"Było dużo roboty" - powiedział, zdejmując buty. "Jestem wykończony". Patrzyłam na niego i nie mogłam wykrztusić ani słowa. Z jednej strony chciałam krzyczeć: "Widziałam twój samochód!". Z drugiej - coś mnie powstrzymywało. Bałam się usłyszeć potwierdzenie tego, czego domyślałam się od miesięcy.

Następnego dnia patrzyłam na niego inaczej. Zauważyłam każdy drobiazg - jak sprawdza telefon, jak wymyka się na balkon niby po to, by porozmawiać z kolegą. Jak wraca do domu z lekko uniesionym kącikiem ust, którego od dawna nie widziałam, gdy patrzył na mnie. Każdy gest wydawał się podejrzany, każde jego słowo brzmiało jak kłamstwo.

Czy mogłam się mylić? Mogłam. Samochód mógł stać tam przypadkiem. Może naprawdę coś załatwiał, może pomógł w czymś naszej znajomej, może… Ale czy o takich rzeczach się nie mówi? Dlaczego nie wspomniał, że zatrzymał się u niej choćby na chwilę? Dlaczego nie powiedział, że potrzebowała pomocy?

Od tego wieczoru nasze życie wygląda inaczej. Ja udaję, że nic się nie stało, on udaje, że wszystko jest jak dawniej. Ale między nami rośnie mur. Siedzimy razem przy stole, rozmawiamy o rachunkach i planach na wakacje, a ja wciąż widzę to jedno zapalone okno w jej domu i jego samochód pod bramą.

Może powinnam była wtedy wysiąść i zapytać wprost. Może powinnam dziś usiąść z nim i powiedzieć: "Widziałam cię". Ale wciąż coś mnie hamuje - strach przed tym, że dostanę odpowiedź, której się boję.

Nie wiem, co jest gorsze - żyć w niewiedzy, czy usłyszeć prawdę, która może zniszczyć wszystko.

Co byście zrobili na moim miejscu? Wysiedlibyście wtedy z auta i zapukali do drzwi? A może lepiej czasem nie wiedzieć, żeby ocalić choćby iluzję spokoju?