Po latach otworzyłam album ze zdjęciami z naszego ślubu. Stał od dawna na najwyższej półce regału, przykryty warstwą kurzu, jakby sam czas chciał o nim zapomnieć. Wzięłam go do rąk trochę z nudów, trochę z ciekawości - w końcu od dawna już nikt nie przeglądał tych fotografii.
Otworzyłam pierwszą stronę i nagle przeniosłam się o trzydzieści lat wstecz: biała suknia, welon, bukiet róż, znajome twarze gości. Uśmiechy, których już dawno nie widziałam, niektórzy z nich od dawna nie żyją. Poczułam dziwne ciepło, a jednocześnie ukłucie żalu za tym, co bezpowrotnie minęło.
Kartki przewracałam niespiesznie, smakując obrazy, jakby to były fragmenty dawno zapomnianego filmu z moim udziałem. Byłam młoda, pełna nadziei, wpatrzona w mojego męża, który trzymał mnie za rękę z taką pewnością, jakby chciał mi powiedzieć, że już nigdy mnie nie puści.
Wtedy wierzyłam w to bezgranicznie. I właśnie w tej atmosferze wzruszenia natrafiłam na jedno zdjęcie, które sprawiło, że serce zabiło mi szybciej.
Na fotografii stał on - mój mąż - obok świadka. Niby nic dziwnego, zwyczajna, grupowa poza. Ale na drugim planie, ledwie uchwycona przez obiektyw, znajdowała się postać, której nie pamiętałam.
Kobieta. Miała na sobie jasną sukienkę, włosy upięte w elegancki kok, a jej spojrzenie skierowane było wyłącznie na niego. Nie na parę młodą, nie na ceremonię - tylko na mojego męża. I to spojrzenie było tak intensywne, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
Przez chwilę myślałam, że to przypadek, gra światła, złudzenie. Ale im dłużej patrzyłam, tym bardziej byłam pewna - w jej oczach kryło się coś więcej. Fascynacja? Zazdrość? A może namiętność?
I co najdziwniejsze - w kącie ust męża dostrzegłam ledwie zauważalny uśmiech, inny niż ten, który pokazywał fotografowi. Tak, jakby między nimi istniało coś, czego wtedy nie umiałam dostrzec.
Zamknęłam album, ale po kilku minutach znów go otworzyłam. Nie mogłam się oderwać od tego zdjęcia. Kim była ta kobieta? Gości było wielu, rodzina, przyjaciele, znajomi ze studiów… a jednak żadnej jej twarzy nie potrafiłam dopasować do wspomnień. Ani na przyjęciu, ani później. Zniknęła tak samo nagle, jak pojawiła się na zdjęciu.
Przez następne dni album leżał na stole, otwarty na tej jednej stronie. Wracałam do niego co wieczór, jakby fotografia miała mi zdradzić swój sekret. Pytań było coraz więcej.
Czy to była dawna znajoma mojego męża? Jakaś pierwsza miłość, o której nigdy mi nie mówił? Dlaczego patrzyła na niego w ten sposób? A przede wszystkim - czy on pamiętał o jej obecności?
Zaczęłam baczniej obserwować męża. Choć byliśmy razem już tyle lat, pierwszy raz poczułam, że tak naprawdę niewiele wiem o jego przeszłości. Był czuły, troskliwy, codzienny. Ale czy w sercu nadal nosił wspomnienie tej kobiety? A może ich historia trwała dłużej, niż przypuszczałam?
Myśli nie dawały mi spokoju. Kilka razy próbowałam zagadnąć męża o ślub, niby mimochodem. Pytałam, czy pamięta niektórych gości, co się stało z dawnymi znajomymi. Odpowiadał spokojnie, bez wahania.
Ale kiedy pokazałam mu zdjęcie z tą kobietą, zawahał się. Zanim zdążył coś powiedzieć, zauważyłam cień, który przemknął mu po twarzy. Powiedział tylko: “Pewnie jakaś znajoma kuzynki”, i odwrócił wzrok.
Ta reakcja wcale mnie nie uspokoiła - wręcz przeciwnie. Zaczęłam szukać w pamięci i w rodzinnych opowieściach, pytać krewnych, choć starałam się robić to tak, żeby nikt nie domyślił się moich podejrzeń. Ale nikt nie potrafił jednoznacznie wskazać, kim była tajemnicza kobieta.
Od tamtej chwili patrzę na nasze małżeństwo inaczej. Nie dlatego, że mam pewność zdrady - nie, tego nie wiem. Ale ta fotografia sprawiła, że zaczęłam wątpić, czy rzeczywiście znam całą prawdę o człowieku, z którym spędziłam życie.
Może to tylko przypadek, złudzenie, błędne odczytanie gestów sprzed lat. A może na tym jednym zdjęciu uchwycono sekret, którego nigdy nie miałam poznać.
Album zamknęłam i odłożyłam z powrotem na półkę. Ale to jedno zdjęcie wciąż noszę w głowie. I nie wiem, czy chcę odkryć całą prawdę, czy lepiej zostawić przeszłość tam, gdzie jej miejsce - w pożółkłych kartkach albumu.
Kilka dni trzymałam to w sobie, aż w końcu wieczorem, gdy siedzieliśmy razem przy herbacie, odsunęłam kubek i wyjęłam album. Otworzyłam go na tej jednej stronie i przesunęłam w jego stronę.
- Kim była ta kobieta? - zapytałam, starając się, żeby mój głos brzmiał spokojnie.
Spojrzał na zdjęcie, a potem na mnie. Na ułamek sekundy w jego oczach pojawił się cień - coś między zdziwieniem a zakłopotaniem. Uśmiechnął się krótko, zbyt krótko, by uwierzyć w jego naturalność.
- To długa historia - odpowiedział cicho.
I zamilkł.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w ciszy, a ja nie wiedziałam, czy mam prawo naciskać, czy lepiej udawać, że nic się nie stało. Bo od tego, co powie - albo czego nie powie - mogło zależeć wszystko, co zbudowaliśmy przez te lata.