Mam na imię Wiesława i chciałam opowiedzieć swoją historię. Jestem świeżo upieczoną emerytką. Od pół roku. Mam dorosłe dzieci, męża, kota. W zasadzie nie narzekam na życie, żyję skromnie, ale na wszystko mi wystarcza. Lubię czytać, rysować i oglądać stare filmy. A jednak bardzo chcę rozwodu.
Urodziłam się na wsi, tam dorastałam. Wyszłam za mąż za faceta z sąsiedniego domu. Byłam młoda i niedoświadczona. Uczucie pierwszej miłości, krok w nieznane, nadzieja na coś nowego i ciekawego. I westchnienie ulgi, bo mam 4 leniwych braci, więc prace domowe musiałam wykonywać za siebie i za nich.
Zaczęliśmy mieszkać z mężem i jego rodzicami. Do teścia nie miałam i nadal nie mam żadnych pretensji. Praktycznie nigdy nie było go w domu, pracował. A teściowa ganiała mnie codziennie do innych rzeczy, nie mogłam siedzieć bezczynnie. Często krzyczała, ale przeważnie była po prostu agresywna. Nastawiła swojego syna przeciwko mnie, mówiąc, że jestem leniwa i wcale mnie tu nie potrzebują.
Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że mój teść nie wraca do domu z powodu tej kobiety. Ale zauważyłam też, że mój mąż jakoś się ode mnie odsunął. Nie broni mnie już przed atakami swojej matki, chociaż widzi, że są one całkowicie bezpodstawne. To było frustrujące, ale miałam nadzieję, że będzie lepiej.
Potem pojawiły się dzieci, a stosunek męża do mnie pogorszył się jeszcze bardziej. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie. Gdzieś w tamtym czasie rodzice podarowali mi mieszkanie w mieście. Nie było zbyt duże, ale przeprowadzka to było moje jedyne zbawienie. Lepsze perspektywy i dystans od mojej „ulubionej” teściowej. Wyjechaliśmy razem z dziećmi.
Zadomowiłam się w mieście niemal natychmiast. Lubię uczyć się nowych rzeczy, zawsze szybko odnajduję się w nowych sytuacjach.
Ale mój mąż nie mógł znaleźć pracy. Był przyzwyczajony do bycia autorytetem wśród miejscowych, a w mieście nikt go nie znał. Żyliśmy od wypłaty do wypłaty. To ja utrzymywałam rodzinę. Wtedy po raz drugi pomyślałam o rozwodzie.
Nie zrozumcie mnie źle, zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma możliwości zarabiać pieniądze. Ale mój mąż nadal traktował mnie w chamski sposób. Nijak mnie nie wspierał, a jedynie wspominał o swojej rodzinnej wiosce i o tym, że "powinniśmy pojechać do mamy i taty w odwiedziny wszyscy razem, jak oni tam sobie radzą beze mnie?".
Potem dzieci dorosły i wyprowadziły się. Znalazły swoje bratnie dusze. Dla mnie nic się nie zmieniło, ale przynajmniej miałam więcej przestrzeni, gdzie mogłam trochę odpocząć, poczytać książkę. Gdyby tylko mój mąż nie urządzał mi scen, byłoby miło. Tak, to była moja trzecia fala myśli rozwodowych. Ale mi przeszło.
A potem przeszłam na emeryturę. W sumie mam wystarczająco dużo pieniędzy, nie jestem przyzwyczajona do ich wydawania. Potrzebuję tylko spokoju. A ostatnio mój mężulek powiedział mi, że powinnam być mu wdzięczna. Biegał po znajomych i w końcu udało mu się znaleźć dla mnie dobrą pracę, mogę zajmować się starszą schorowaną kobietą. Wtedy coś dorobię dla rodziny, a mi się nie nudziło w domu na emeryturze.
Miałam serdecznie dość. Spakowałam go i wyrzuciłam z mieszkania. Mojego mieszkania. Po co mi taki człowiek u mojego boku? Jestem na emeryturze, ile jeszcze będzie mi rozkazywać?
Ale nasze dzieci nie zdawały sobie z tego sprawy. Teraz mama jest ich wrogiem numer jeden. Wyrzuciła tatę z mieszkania na starość. Nie mam serca. I nie mogę im nic wytłumaczyć, to ich ojciec. Codziennie mam myśli, żeby wybaczyć mężowi i wpuścić go z powrotem do domu. Ale niemal natychmiast je odganiam.
Może powinnam z nim porozmawiać po ludzku. Może dojedziemy do jakiegoś kompromisu, może mnie zrozumie? Nie mam wygórowanych wymagań. Po porostu chcę spokoju. I żeby dzieci zrozumiały i pomogły mi.
Główne zdjęcie: life