W kolejce do apteki usłyszałam znajomy głos. Stałam zamyślona, z receptą w dłoni, myśląc o zupełnie prozaicznych rzeczach - czy zdążę jeszcze po chleb, czy lepiej od razu wracać do domu, bo obiad czeka na podgrzanie.
Wokół ludzie kaszleli, ktoś narzekał, że drogo, starsza pani przed ladą dopytywała o tańszy zamiennik. I nagle ten głos. Głębszy, lekko ochrypły, a jednocześnie miękki, taki, który od razu budzi w pamięci konkretne obrazy.
Odwróciłam się i zobaczyłam twarz, której nie widziałam od czterdziestu lat. Serce zabiło mi tak mocno, że przez chwilę myślałam, że zaraz się odezwie całe aptekarskie radio. On. Mężczyzna, który kiedyś był wszystkim - moim pierwszym zauroczeniem, moim marzeniem, moją wielką stratą.
Starszy, oczywiście, siwe włosy, zmarszczki, trochę przygarbiona sylwetka. Ale oczy… te same. Ten sam błysk, który pamiętałam z czasów liceum, kiedy wymykaliśmy się z lekcji i chodziliśmy nad rzekę, żeby palić papierosy i planować życie, które miało być tylko nasze.
Stał dwa miejsca przede mną, z receptą w dłoni, tak samo jak ja. Niby przypadek, a jednak czułam, jakby los specjalnie ustawił nas w tej samej kolejce, żeby sprawdzić, czy po tylu latach będziemy umieli spojrzeć sobie w oczy.
Nie wiedziałam, co zrobić. Uciec? Udawać, że nie poznaję? A może odezwać się od razu, tak jak kiedyś, kiedy każde słowo przychodziło naturalnie, bez strachu i wstydu? Ale on pierwszy obrócił głowę. Zatrzymał wzrok na mnie, zmrużył oczy, jakby nie dowierzał. I nagle się uśmiechnął.
- Boże, to naprawdę ty - powiedział półgłosem. - Nie wierzę, że po tylu latach…
Nogi miałam jak z waty. - Ja też nie wierzę - wydusiłam z siebie.
Apteka, z jej zapachem syropów i proszków na gardło, nagle zamieniła się w wehikuł czasu. Rozmawialiśmy jeszcze w kolejce, a potem, kiedy wyszliśmy na zewnątrz, poszliśmy kawałek razem. On opowiadał, że mieszka od lat w innym mieście, że dopiero co wrócił, żeby pomóc chorej siostrze. Ja mówiłam o dzieciach, wnukach, o codzienności, która niby jest pełna, a jednak czasem pusta.
Nie pytałam od razu, dlaczego wtedy, czterdzieści lat temu, po prostu zniknął. Może bałam się odpowiedzi, a może chciałam jeszcze przez chwilę cieszyć się tym, że znów idziemy obok siebie, że mogę patrzeć na jego profil, na dłoń trzymającą torbę z lekami, na ten sam krok, który pamiętałam sprzed dekad.
Dopiero gdy zatrzymaliśmy się przy przejściu dla pieszych, powiedział: - Wiem, że powinienem był się odezwać. Przez te wszystkie lata chciałem, ale… wtedy nie miałem odwagi. Uciekłem.
- Dlaczego? - zapytałam cicho.
- Bo wiedziałem, że nie mogę ci dać tego, czego chciałaś - odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy. - A bałem się, że jeśli powiem to wprost, znienawidzisz mnie.
Słowa zawisły w powietrzu. Przeszłość nagle wróciła całą falą. Wszystkie listy, które pisałam i nigdy nie wysłałam. Wszystkie wieczory, kiedy czekałam na telefon, który nigdy nie zadzwonił. Staliśmy jeszcze chwilę, a potem zaproponował: - Może pójdziemy na kawę? Tak po prostu. Żeby zobaczyć, co zostało z tamtych czasów.
Zgodziłam się. W kawiarni rozmawialiśmy długo. Śmialiśmy się, wspominaliśmy, ale między nami wisiało pytanie: czy to tylko wspomnienia, czy coś więcej? On w pewnym momencie ujął moją dłoń. - Myślałem, że to uczucie zniknie, ale nie znikło. Zestarzało się razem ze mną - wyszeptał.
Poczułam, jak serce ściska się ze wzruszenia. A jednocześnie strach. Bo przecież miałam swoje życie, męża, rodzinę. Wiedziałam, że jeśli dam się ponieść temu, co wróciło, mogę naruszyć wszystko, co budowałam przez lata.
Kiedy wróciłam wieczorem do domu, wciąż czułam jego spojrzenie, jego głos. I nie mogłam uwolnić się od pytania: czy los daje nam drugą szansę, czy tylko igra z nami, pokazując, że to, co dawne, nigdy naprawdę nie umiera?
Siedzę teraz przy stole i zastanawiam się, czy powinnam zrobić krok ku tej przeszłości, ryzykując nowe cierpienie, czy zostawić ją tam, gdzie była, i dalej żyć tak, jak dotąd. Bo jedno wiem na pewno - jeśli się pomylę, jeśli pozwolę mu wrócić i on znów zniknie, wtedy ból będzie większy niż czterdzieści lat temu.