Gdy byłam dzieckiem, tata był dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Silny, zaradny, zawsze wiedział, co powiedzieć, jak mnie uspokoić, rozśmieszyć. Kiedy w nocy bałam się ciemności, wystarczyło jedno jego słowo, cichy głos, który mówił: "Jestem tu, kochanie, nic się nie bój". Czułam się bezpiecznie.
Dziś budzę się w nocy i pierwsze, co czuję, to pustkę. Pustkę po decyzji, którą musiałam podjąć sama. Pustkę po ciszy, jaka zapadła w naszym domu, gdy taty już w nim nie było.
Zaczęło się od drobiazgów. Ojciec zapominał kluczy, gubił okulary. Śmialiśmy się wtedy, że robi się rozkojarzony. Potem przestało być śmiesznie. Pewnego dnia wyszedł do sklepu i nie wrócił. Znaleźliśmy go po paru godzinach na ławce, zagubionego, przerażonego, z oczami pełnymi łez. Powiedział wtedy tylko cicho: "Nie wiem, jak trafić do domu".
Z każdym miesiącem było coraz trudniej. Alzheimer postępował szybko, bezlitośnie. Tata zapominał, jak mam na imię, czasem mylił mnie z własną matką, która nie żyła już od trzydziestu lat. Coraz częściej stawał się agresywny. Złościł się na mnie, krzyczał, gdy próbowałam go uspokoić. Kiedyś, w przypływie paniki, próbował uderzyć mnie laską. Potem płakał, gdy zrozumiał, co się stało. A ja płakałam razem z nim.
Mówiłam sobie codziennie: "Dam radę, to mój tata". Obiecałam kiedyś mamie, że zaopiekuję się nim do końca. Że nigdy go nie zostawię. Mama zmarła dziesięć lat temu, a ja czułam, że spoczywa na mnie podwójna odpowiedzialność – za siebie i za nią.
Ale były dni, gdy siadałam sama na podłodze w łazience i płakałam w ręcznik, żeby tata nie usłyszał. Były noce, gdy wpatrywałam się w sufit i modliłam się, by mieć więcej siły. A potem przychodziło poczucie winy, że w ogóle o tym myślę. Że mi ciężko. Że potrzebuję odpocząć.
Najgorszy był dzień, kiedy wróciłam z pracy i znalazłam tatę siedzącego w kuchni przy otwartym gazie. Nie pamiętał, dlaczego go odkręcił. Patrzył na mnie zdezorientowany, a ja czułam, jak cały mój świat pęka na pół.
Wtedy zaczęłam myśleć o domu opieki. Pierwszy raz to słowo pojawiło się w mojej głowie jak coś zakazanego, niewybaczalnego. Przecież dom opieki to było coś dla ludzi, których nikt nie kochał. A ja kochałam go całym sercem.
Walka ze sobą trwała miesiące. Każdy dzień był cięższy niż poprzedni. Z jednej strony miłość, z drugiej bezsilność, lęk, wyczerpanie. Zaczęłam chorować, traciłam siły. Znajomi mówili: "Zrób coś dla siebie, nie dasz rady tak dłużej". Nie słuchałam. Aż w końcu ciało powiedziało "stop". Wylądowałam na pogotowiu, lekarz spojrzał na mnie i zapytał: "A kto zajmie się pani ojcem, jeśli pani zabraknie?"
To był moment, gdy musiałam zdecydować. Znalazłam dobre miejsce. Dom opieki był ciepły, spokojny, personel troskliwy. Ale gdy pierwszy raz tam pojechaliśmy, miałam wrażenie, że zdradzam własnego ojca. Tata patrzył na mnie przerażonym wzrokiem, jak dziecko, które pyta: "Dlaczego mnie tu zostawiasz?"
Gdy wychodziłam, serce miałam rozdarte na pół. Powtarzałam sobie, że to dla jego dobra, że potrzebuje całodobowej opieki, że inaczej nie przetrwamy oboje. Ale kiedy zamknęły się za mną drzwi, myślałam tylko o tym, jak mogłam to zrobić. Jak mogłam oddać własnego ojca w obce ręce.
Wróciłam do domu, który nagle wydał się pusty, obcy. Chodziłam po pokojach, dotykałam jego rzeczy – fotela, szklanki, książki, której już nigdy nie przeczyta. Nie mogłam spojrzeć w lustro. Bałam się, że zobaczę w nim kobietę, która zawiodła najbliższą osobę.
Minęły tygodnie. Odwiedzam tatę co drugi dzień. Czasem mnie poznaje, czasem patrzy obojętnie. Są dni, gdy wychodzę od niego spokojniejsza, bo widzę, że się uśmiecha, że jest zaopiekowany. A są takie, gdy wracam do domu i długo siedzę w ciszy, zastanawiając się, czy kiedyś sobie to wybaczę.
Wiem, że zrobiłam to, co musiałam. Że czasem miłość oznacza podjęcie decyzji, które bolą. Ale to nie zmniejsza poczucia winy. Nie zabiera łez, które wciąż płyną nocami. Nie sprawia, że łatwiej spojrzeć na własne odbicie.
Powoli uczę się żyć z tą decyzją. Powoli oswajam się z nową codziennością. I może kiedyś jeszcze uwierzę, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Że to, co zrobiłam, było wyrazem miłości, nie porażki. Ale dziś… dziś jeszcze tego nie potrafię. Dziś po prostu uczę się wybaczać sobie dzień po dniu.