"Twoja córka znowu wróciła nad ranem. Sama. Mały był sam w mieszkaniu całą noc". Usłyszałam to od sąsiadki, kiedy wychodziłam po zakupy. Serce mi stanęło. Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi grunt spod nóg.

Przez chwilę nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież to niemożliwe. Moja Ania? Zostawić dziecko same w nocy?

Od kilku miesięcy coś było nie tak. Moja córka była nerwowa, unikała rozmów, często zostawiała mi wnuka "na chwilę" i znikała na całe popołudnia. Tłumaczyła się pracą, spotkaniami, zmęczeniem.

A ja, jak głupia, wierzyłam. Bo przecież to dobra matka. Zawsze taka była. Zadbana, czuła, kochająca. Ale ostatnio coś się zmieniło. Nie patrzyła mi w oczy, przestała odbierać telefony, kiedy dzwoniłam wieczorem. Mały coraz częściej mówił, że “mamusia była smutna" albo że “spał sam, bo mamusia wróciła, jak było już jasno".

Po rozmowie z sąsiadką poczekałam do wieczora. Przyjechałam do Ani bez zapowiedzi. W mieszkaniu był bałagan, zmywarka pełna, pranie niepowieszone, mały oglądał bajki, siedząc w piżamie.

Ania otworzyła mi drzwi w kurtce i z torebką w ręku. Była zdziwiona, że mnie widzi. - Mamo, co ty tu robisz? - spytała z lekkim niepokojem. - Przyszłam porozmawiać - odpowiedziałam krótko.

Nie krzyczałam. Usiadłam i poprosiłam, żeby powiedziała mi prawdę. Nie chciałam oskarżać. Chciałam zrozumieć. Najpierw się wzbraniała, udawała, że nie wie, o co chodzi. Potem zaczęła płakać. Powiedziała, że poznała kogoś. Że zakochała się. Że po raz pierwszy od rozwodu czuje się znowu kobietą, a nie tylko mamą. I że nowy partner nie akceptuje dzieci. Że nie mówiła o synu, że udaje przed nim inną osobę. I że kiedy z nim jest, nie potrafi być jednocześnie matką.

Patrzyłam na nią i nie wierzyłam, że to mówi moja córka. Ta, którą uczyłam, że dziecko jest najważniejsze. Ta, która jako mała dziewczynka tuliła się do mnie po nocach. Teraz sama była matką - i zostawiała swoje dziecko, by czuć się kochaną przez mężczyznę, który nie akceptuje jej życia w całości.

Nie wiedziałam, co robić. Zgłosić to gdzieś? Zabrać wnuka? Walczyć? Ale też - czy krzyk coś zmieni? Czy potępienie przywróci jej rozum?

Zaproponowałam, żeby na jakiś czas wnuk zamieszkał u mnie. Żeby Ania miała czas poukładać sobie wszystko w głowie. Zgodziła się z ulgą. Nawet nie zapytała, na jak długo. To bolało bardziej niż wszystko, co usłyszałam wcześniej.

Dziś mieszkam z wnukiem. Mały szybko się przystosował. Jest pogodny, lubi swoje nowe przedszkole. Pyta o mamę. Dzwoni do niej, czasem rozmawiają przez wideorozmowę. Ale Ania nie odwiedza go zbyt często. Tłumaczy się obowiązkami. Wiem, że wciąż jest z tym mężczyzną. Nie wiem, na jak długo.

Czy ją rozumiem? Nie. Ale próbuję. Próbuję być tą dorosłą. Dla wnuka. Dla siebie. Nie wiem, jak to się skończy. Czy Ania wróci do roli matki, czy zostanie tylko kobietą szukającą miłości w cudzych ramionach. Ale wiem jedno: nie pozwolę, żeby dziecko cierpiało przez to, że dorosłym zabrakło odpowiedzialności.

Nie wiem, jak to się skończy. Nie jestem pewna, czy Ania jeszcze odnajdzie się w roli matki. Ale dziś to ja wypełniam tę lukę. Nie z wyrzutem, nie z żalem - z miłością do wnuka.

Czasem patrzę na moją córkę i nie poznaję jej. Ale patrzę na wnuka i wiem, że warto było. Może kiedyś wróci do niego jako matka. A ja… ja po prostu będę - dopóki wystarczy mi sił.